W grudniu, po poludniu ciasto sie piecze

Swieta ida.  Pierniki z pewnoscia w wiekszosci domow sa juz upieczone, a te, ktore juz swoje odlezaly lukruja sie odswietnie.  U nas piernikowe opoznienie, ale kto by sie tym stresowal?  Zrobimy jakies szybkie i w miedzyczasie. Niebawem... pewnie tak, aby swiateczne napiecie budowac wolno  i ze swiadomoscia. A moze w trakcie, albo troche pozniej. W srodku kanadyjskiego nigdzie wszystko nabiera relatywnych wymiarow. Mozna, ale nie trzeba i moze wlasnie w tym trzeba odnajdywac wartosc nadrzedna. Leniwosc wydarzen mozna celebrowac na wiele sposobow i odnajdywac przyjemnosc w calkiem nieoczekiwanych czynnosciach. Wezmy takie ugniatanie drozdzowca. Zeby ciasto wyszlo piekne, puchate i miekkie trzeba sie napracowac. Ugniesc, zgniesc, zawinac, uderzyc...pozniej ugladzone polozyc w ciepelko, zeby roslo w spokoju. Z takim drozdzowym nie ma sie co spieszyc. Trzeba mu dac czas...pozniej znowu zawinac, poklepac, ulepic to na co ma sie ochote i znowu odczekac. Pieczone drozdzowe pieknie pachnie. Wystarczy tylko przymknac oko, zrobic gleboki wdech i juz mozna sie przeniesc gdzies w calkiem inna, odlegla rzeczywistosc. Mozna chocby  do kuchni babci Janki, ktora piekla pyszny drozdzowiec z wegierkami z domowego ogrodka. Nie zawsze drozdzowiec Janiny byl doskonaly. Czasem przypalil sie na bokach i babcia Janka wymachiwala sciera probujac natychmiast pozbyc sie smrodu spalenizny. Siwy lok spadal jej wtedy na czolo i oczy rzucaly blyskawice tu i owdzie. Najlepsza na sliwkowym drozdzowcu byla jednak slodka kruszonka, ktorej babcia Janka nigdy nie zalowala. Podskubywalam ja i zajadalam ze smakiem z ledwo wyciagnietego z pieca , jeszcze goracego ciasta. Babcia Janina nalezala do osob  zorientowanych zdecydowanie minimalistycznie i nie wazne czy placek byl perfekcyjny czy nie trzeba bylo wsuwac ....do ostatniego okruszka.

Tak mnie wzielo na to drozdzowe , ze upieklam  buleczki z bananowym nadzieniem. Po przepis siegnac mozna do: Gotuje bo lubie - kolejnego fajnego kulinarnego bloga z ciekawymi przepisami i pieknymi zdjeciami. Przepis mozna traktowac jako baze, badz inspiracje. Ja nie umiem, niestety  trzymac sie sztywno przepisow. Zawsze cos pozmieniam albo pomieszam, przesypie albo dam za malo . Trzeba przyznac skutki sa roznorakie. Tym razem udalo sie. Po pierwsze zrobilam wiecej buleczek, za to mniejszych, po drogie obsypalam ogromna iloscia cukru wymieszanym ze spora iloscia cynamonu. Dodalam tez morze rodzynek i odpuscilam sobie morele i miod. Wyszly takie jak widac...i dobre byly bardzo. 
 




Choinka juz sie u nas rozgoscila. Troche sie balismy, ze wykupia, bo jak wiadomo sezon bozonarodzeniowy  trwa lokalnie dluzej, niz dlugo wiec moglo sie okazac, ze choinek juz nie bedzie. Na choince zawisly ozdoby z odzysku, wyszperane w Thrift Shopie za pare dolcow.  Korzystajac z fobii wzrowych gospodyn domowych, ktore corocznie zmieniaja  kolorystyke ozdob swiatecznych moglismy nasza choinke ozdobic "na kolorowo". Najbardziej lubie recznie wydziergane a raczej wyszydelkowane sniezynki. Wisza tez inne wlasnorecznie zrobione cudka. Wlosow anielskich nie ma, ale za to przyplataly sie wlochate, zlote i pomaranczowe lancuchy.
 
Na zewnatrz dziwacznie. Pogoda grudniowa zaskakuje. Po znaczacej odwilzy i temperaturach plusowych mroz scial roztopiona breje tworzac na drogach i chodnikach niebezpieczne lodowisko. Malo sniegu, troche wietrznie zimno jakby, ale nie tak jak w zeszlym roku.
 
Nad jeziorem spokojniej i bielej. Calkiem ladnie.











Komentarze