Fioletowy patent na biznes

Stojac w kolejce w jadlodajni w Wallu pewien uprzejmy pan zaczal wypytywac nas o nasza podroz, plany wakacyjne, skad jestesmy....ot taka kurtuazyjna pogawedka na tematy rozne. Nie ma w tym nic dziwnego, bo ludzie tu otwarci, rozmawiaja chetnie, pozdrawiajac sie czesto, zyczac kazdemu raz po raz milego ranka, wieczoru, nocy - w zaleznosci od pory dnia.
Generalnie z natury jestem osoba gadatliwa, i chetnie nawiazuje kontakty aczkolwiek czasem budzi sie we mnie natura posepnej pesymistki. Kaptur wtedy naciagam i zamiast pogodnej pogawedki cos tam pod nosem mrucze. W obcych krajach latwiej, bo ludzie wtedy sobie mysla: oj emigrantka, po angielsku nie rozumie.Jak dzis pamietam ciemna listopadowa noc w dublinskim szpitalu, kiedy to na swiat przyszla na swiat moja corka. Po siedemnastu godzinach boli krzyzowych polozna udzielala mi kolejnych instrukcji, ktore wywolywaly we mnie tylko irytacje, a sam jej glos podnosil mi maksymalnie cisnienie i obnizal wytrzymalosc na nadchodzace skurcze. W pewnym momencie polozna zaczela sie zwracac do mojego z meza, ktory powtarzal jej polecenia:
- Powiedz zonie zeby wziela do ust gaz! Gaz jej pomoze!
- Wez gaz kochanie, to ci pomoze.
- Kochanie ja rozumiem co mowi ta baba ja nie chce mi sie z nia po prostu gadac. Powiedz jej, ze niech sama ten gaz wdycha, bo mi nie pomaga. I tak to szlo, az do finalu. Pozniej to juz moglam sie nawet po chinsku dogadywac, bo poziom endorfin osiagnal pulap maksymalny i ulatnial mi sie przez czubek glowy.
Czasem sie ma takie momenty i moze lepiej oddac sie wtedy swoim  myslom,  kaptur naciagnac i poszybowac gdzies w otchlan swych mysli. Na wakacjach jednak...w takim Wallu przykladowo nie ma co sie opierac. Latwo ulec euforii pogawedek, bez celu,  ot tak to dla samego gawedzenia. Uprzejmy pan w Wallu  podrzucil nam pare anegdotek o motocyklowym festiwalu w Sturgis nadmieniajac, ze jego tata juz tam jest. Dumny byl z taty i dobrze bo rodzicow trzeba wspierac w ich radosnych dzialaniach. Zwlaszcza w pewnym wieku.

Sympatyczny pan miedzy innymi wspomnial  tez o malej fioletowej restauracji w Custer, w ktorej to poleca zjesc najslynniejsze ciasto w Stanach. Z jakis powodow ubzduralam sobie, ze w fioletowej restauracji podadza mi fioletowe ciasto (jagodowe na przyklad) o niebianskim smaku, najlepsze w USA. Kiedy dotarlismy do Custer nie bylo wyjscia rozpoczelismy poszukiwania. Kiedy dotarlismy na miejsce naszym oczom ukazal sie zabawny budynek. Fioletowy byl bardzo, a nawet troche rozowy. Przez moment mozna bylo sie poczuc jak Barbi zaplatana w jeden z odcinkow Dreamhouse. Tego miejsca nie mozna zapomniec. To miejsce ma patent. Dwa pomieszczenia jedno dla tych,ktorzy tylko wpadaja na mala przekaske,nazwijmy ja dla lasuchow druga dla wygladnialych. Do sali dla wyglodniaych nie dotarlismy, bo wlasnie bylismy po sutym obiedzie.  Bez wahania jednak zapytalam o najbardziej slawne fioletowe ciastko. Jak wielkie bylo moje rozczarowanie, kiedy sie okazalo, ze slawne ciasto jest zwykla rabarbarowo-truskawkowa ciapa, ktora mozna ciut podgrzac i spozyc z lodami. Z lodow zrezygnowalam, bo o ciasto przeciez chodzilo. Bialy papierowy, mini talerzyk, plastikowy widelec....bez ornnamentow,  nie zaplatal sie nawet zaden maly, fioletowy szlaczek. Na platikowo-metalowym krzesle, przy plastikowym stole,ale trzeba o tym wspomniec, w tonacji fioletowo-rozowej. Nie bylo sie nad czym zastanawiac. Ciasto zjadlam sama, bo nikt nie chcial.  W miare ok, ale zeby zaraz w wiadomosciach. Ktos chyba zapadl na fioletowo-rozowy zawrot glowy.
Z rozczarowania tego koszmarnego upieklam rodzinie sernik jogurtowy. Aksamitny, cytrynowy z garscia jasnych rodzynek i polewa cytrynowa.

Komentarze

  1. Ja kiedys upieklam " polski" tort z blatow dla znajomych mieszkajac juz w Usa , zupelnie im nie smakowal ,mysle ze smak wynosi sie z dziecinstwa. Sernik wyglada pysznie, dla mnie super jak sa rodzynki czy skorka pomaranczowa ale " rdzenni"obywatele nie znaja takich rzeczy. Sernik nie ma nic procz sera. No coz kazdy ma swoje ulubione potrawy . Przesylam pozdrowienia .

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie, ze tak. Kazdy lubi cos innego. Nie wydaje mi sie, ze to nawet cecha narodowa, zalezy to bardziej od czlowieka. Cokolwiek bym nie zaniosla do pracy to zniknie w oka mgnieniu. W Irlandii bylo nieco inaczej, niektorzy chetnie probowali, za to inni nie dali sie namowic na zaden tzw.polski produkt. I nie mam tu na mysli ryzykownych bigosow czy innych ekstrawaganckich kotletow schabowych :-) Takie tam ciastka swiateczne czy ciasto. Opowiadal mi kiedys znajomy Irlandczyk wrazenia z polskiego wesela. Wydawal swoja corke za Polaka i cala impreza odbyla sie w Polsce. Nie mogl sie nadziwic po co tyle tego jedzenia, tyle mocnej wodki i jeszcze te tance. Co kraj to obyczaj i bardzo to wlasnie lubie. Pozdrawiam rownie serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz