Koniec swiata wedlug C. McCarthy

“Chcial cos powiedziec, ale nic nie przychodzilo mu do glowy. Znal juz to uczucie, kryjace sie za odretwieniem i tepa rozpacza.Swiat kurczacy sie sie do rozczlonkowanych bytow. Nazwy sladem przedmiotow odchodzace z wolna w niepamiec.Kolory. Nazwy ptakow. Jedzenie. I w koncu to co kiedys uwazal za prawde. Kruchsze, nizby mozna sadzic. Jak wiele juz przepadlo? Swiety idiom odarty z z desygnatow , a wiec z wlasnej realnosci. Ubywa go, jakby byl czyms usilujacym zachowac cieplo. Z czasem zamigocze po raz ostatni zgasnie na zawsze” 

 Wyobrazales/as sobie kiedys koniec swiata? Ktos naciska magiczny guzik i swiat znika z oka w mgnieniu, badz znika nieco dluzej, w bardziej dramatycznej wersji. Swiat zastyga w bezruchu, przygnieciony bezladem i ogromem zniszczenia. Poraza wszechobecna szarosc. Świat smutny zweglony, swiat porazony, ogolocony, wyblakły i opustoszaly.

“W niszy drzwi trup wysuszony na wior. Krzywiacy sie na widok dnia”

Po drzewach pozostaja tylko popalone kikuty, nie ma slonca, nie ma ptakow, zwierzat, wody, jedzenia a po powierzchni tulaja sie wychudzone kosciotrupy, ktore maja nadzieje na cud albo, nie maja po prostu odwagi umrzec. Sa i padlinozercy, ktorzy zeruja – zli ludzie.
O takim wlasnie swiecie opowiada w swej ksiazce “Droga” Cormac McCarthy. W swiecie tym umieszcza ojca i syna, ktorzy mimo glodu i zimna wedruja ciagle do przodu. Gdzie ida? Skad podazaja? Nie wiadomo. Nie wiemy jak sie nazywaja, ani gdzie zmierzaja. Wiadomo, ze ojciec kocha bezgranicznie syna a syn kocha ojca. Nie mowia wiele, a jesli juz to krotko. Laczy ich niewyobrazalnie mocna nic porozumienia. Kosc z kosci, krew z krwi. Razem na zawsze, a moze tylko na chwile. Ojciec i syn i tylko oni najwazniejsi dla siebie posrod zgliszczy i zmroku, czlapiacy do przodu w poszukiwaniu dobra, dobrych ludzi badz chociazby tylko ich sladu.

“NIGDY to bardzo długo”

“Czy ty jestes bardzo odwazny? - Srednio. - A co zrobiłes najodwazniejszego w swoim zyciu? - (...) Wstałem dzis rano”

“A czasem przeciez cos zapominamy, prawda? Tak zapominamy to, co chcemy pamietac, a pamietamy to, o czym chcielibysmy zapomniec”

Jezyk jakim posluguje sie autor jest zachwycajacy. Niczym lekkim musnieciem pedzla maluje przed czytelnikiem obrazy smutne, czarne i depresyjne, ale kazde zdanie ma swoja wage. McCarthy nie marnuje slow, uzywa je precyzyjnie. Krotko, zwiezle, dosadnie.
 
W nieokreslonym czasie w przyszlosci, ktora moze zdarzyc sie jutro albo za sto lat moze dotknac nas kataklizm, ktory zmieni swiat w popiol. Swiat, w ktorym smierc staje sie wybawieniem a zyje sie jakby na przekor, lapiac sie najcienszych, ledwo istniejacych nitek nadziei. Rzeczywistosc, ktora przerasta i ktorej sie nie ogarnia. To zdecydowanie jedna z najsmutniejszych ksiazek jakie kiedykolwiek przeczytalam. Poruszajaca jednak i dajaca wiele do myslenia.

Komentarze